Biskup Marian Florczyk napisał modlitwę o powstrzymanie epidemii koronawirusa. Odprawił również specjalną mszę w tej intencji.
„Proszę się nie śmiać”, czytamy w portalu Wieści24, i słusznie, bo takie irracjonalne działania mają miejsce dlatego, że znajdują odbiorców. I jest to rzecz mało zabawna.
W pierwszym komentarzu pod tekstem czytamy: „Modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła”. Nie zgodzę się z tym. Niestety, modlitwa szkodzi, bo utrzymuje w fałszywej wierze tych, którzy się modlą. Wiara w moc sprawcza bóstwa wzbudza u wierzących nieuzasadnione oczekiwania, przez co może osłabić ich psychiczne dyspozycje do realnego rozwiązywania problemów.
Przy tej okazji nasuwa się kilka pytań. Czy ci, którzy się modlą – np. w sytuacji zagrożenia chorobą – autentycznie wierzą w sens modlitwy? Przyjmijmy, że tak. W takim razie, po co korzystają z pomocy lekarza? Jeśli Bóg jest wszechmogący, to wówczas znacznie skuteczniej niż lekarz może uporać się z chorobą. Jeśli jednak tego nie czyni, mimo próśb kierowanych w modlitwie, to znaczy, że nie chce. W tej sytuacji zwracanie się o pomoc do lekarza jest przeciwstawianiem się woli Boga, czego ludzie wierzący chyba powinni się wystrzegać. A jednak to robią – dowodząc tym samym słabości wiary i siły zdrowego rozsądku.
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!